Początek sporu

Ożywienie medialne w temacie tzw. kredytów frankowych spowodowało ogromne pomieszanie pojęć. Wzmogła się ofensywa informacyjna lobby bankowego mająca na celu ukształtowanie opinii publicznej. W powszechnej świadomości został zakorzeniony pogląd, iż frankowicze chcą być zwolnieni z długu ze względu na to, że ten dług bardzo urósł. Dlatego zanim przejdę do omawiania zagadnienia kredytów frankowych, wyjaśnię od czego się ten problem NIE zaczął.



Zacznę jednak od pojęć podstawowych. Frankowicze to kredytobiorcy zawierający umowy kredytu walutowego, w którym kwota kredytu wypłacanego w polskich złotych była denominowana lub indeksowana do franka szwajcarskiego. Problem w tym, że przepisy Prawa Bankowego nie zawierają legalnej definicji ani kredytu indeksowanego, ani kredytu denominowanego. Co prawda przepisy ustawy posługują się tymi terminami, jednak ich nie definiują. Sytuacja ta skutkuje rozbieżnościami w ustalaniu zarówno treści zobowiązania, jak i skutków jego niewykonania lub nienależytego wykonania.

  Luki ustawowe musiały zostać wypełnione przez orzecznictwo i piśmiennictwo, w dużej mierze opierające się na praktyce bankowej, analogiach do instrumentów finansowych czy wreszcie w oparciu o interpretację językową.

Dla zrozumienia kredytów indeksowanych kluczowy jest mechanizm indeksacji, czyli powiązania wartości jednego dobra, z określonym wskaźnikiem ekonomicznym. Dla przykładu można się umówić, że pożyczając od kogoś kwotę równą minimalnemu wynagrodzeniu za pracę, oddamy mu za rok kwotę równą minimalnemu wynagrodzeniu obowiązującemu w przyszłym roku. W przypadku kredytów indeksowanych do CHF takim indeksem jest frank szwajcarski. W uproszczeniu wygląda to tak, że bank zobowiązuje się oddać do dyspozycji kredytobiorcy pewną kwotę wyrażoną w PLN, a kredytobiorca ma oddać tę kwotę (powiększoną o odsetki) zwiększoną lub zmniejszoną w dokładnie w takim stosunku, w jakim zmienił się kurs indeksu, czyli CHF.

Przy kredycie denominowanym bank zobowiązuje się oddać do dyspozycji kredytobiorcy pewną kwotę wyrażoną w CHF i oczekuje spłaty również w CHF. Ponieważ Kredytobiorca posługuje się złotówkami, bank wypłacając kredyt kupuje udostępnione kredytobiorcy franki i wypłaca mu złotówki, a przyjmując raty przyjmuje od kredytobiorcy złotówki za które sprzedaje mu franki i spłaca nimi ratę kredytu.

Jeśli poprzednie dwa akapity niewiele ci wyjaśniły, zupełnie się tym nie przejmuj. W postępowaniach sądowych wyszło na jaw, że banki tych operacji nie robiły, a franki nie były kupowane ani sprzedawane. Sposoby indeksacji zaprzeczały mechanizmowi indeksacji (przez porównywanie ceny zakupu z ceną sprzedaży). Kursy walut były arbitralnie ustalane przez bank. Podobnie jak spread, czyli różnica między ceną zakupu a ceną sprzedaży waluty. W skrajnych przypadkach banki miały wpływ na wysokość jednego ze składników oprocentowania kredytu. Reasumując, umowa kredytowa była tak skonstruowana, że bank mógł już po jej zawarciu jednostronnie, dowolnie zmieniać warunki tej umowy. O tym jednak będzie w kolejnych artykułach.

Zasygnalizowałem zarzuty wobec banków, by pokazać, dlaczego bankom nie zależy na powszechnej wiedzy o mechanizmach zawartych w kredytach frankowych. Chcą być postrzegane nie jako sprawcy, a jako ofiary wywołanego przez siebie kryzysu. 

Wbrew twierdzeniom przedstawicieli banków, to nie kredytobiorcy zaczęli tę wojnę. To nie kurs franka spowodował, że kredytobiorcy ruszyli z pozwami o unieważnienie umowy kredytowej. Przynajmniej nie bezpośrednio. 

Wysoki kurs franka spowodował akcję banków, które wypowiadały problematyczne umowy kredytowe. Następnie doprowadzały do licytacji nieruchomości, co i tak nie uwalniało kredytobiorcy z długu, z uwagi na kurs franka, znacznie przewyższającego wartość nieruchomości.

Presja wywołała reakcję kredytobiorców, którzy dopóki mieli możliwości finansowe, potulnie spłacali swoje kredyty. Przecież nikt bez powodu nie idzie na wojnę z wierzycielem wpisanym na hipotekę mieszkania. 

Trudno się dziwić kredytobiorcom, że mając  perspektywę bankructwa zaczęli się bronić, podważając uczciwość zapisów umownych. Naturalnym jest również, że  gdy znalazły się argumenty przeciw bankom, z argumentów tych zaczęli korzystać kredytobiorcy nie zagrożeni wypowiedzeniem kredytu.